poniedziałek, 27 grudnia 2010
Wstępem
obejrzałem Ultramarines. Zacząłem pisać "na gorąco" lecz zbyt wiele emocji mną targało by móc obiektywnie spojrzeć na tę, jakże ważną z punku widzenia każdego fana czterdziestki produkcję. Mam mocno mieszane uczucia. Będę się starał spojrzeć na temat obiektywnie. Jeśli popuszczę ognia to przy technikaliach i rażących mnie wyraźnie nie kanonicznych błędach. Nie uniknę też porównań do starszych produkcji, bo siłą rzeczy porównać trzeba i chyba nawet warto. Założenie pierwsze: to jest film dla FANÓW.
Historycznie
Ultramarines to pierwszy pełnometrażowy film z uniwersum Wh40k. Godzina z kawałkiem historii o najdzielniejszych wojownikach Imperatora, pytanie czy absolutnie każdy powinien to zobaczyć?
Patrząc z perspektywy lat na próby przeniesienia wh40k na ekrany to chwała autorom ,że dociągnęli temat do wielkiego końca. Anulowanego BloodQuesta ciężko oceniać po kilkunastu obrazkach i trzech testowych filmikach. Space Marines w akcji mogliśmy zobaczyć w intrach do gier Dawn of War 1 i 2, daje linka do wersji z lictorem. W fabularnym Inkwizytorze i reklamówkach planszowego Space Hulka. Filmy Bright Light Studio wyglądają dziś archaicznie, choć detale na pancerzach nadal robią pozytywne wrażenie. Pocieszne genokrady z pianki w starciu z tekturowymi terminatorami. Dla fanatyków. Współczesne komputerowe produkcje wypadają zdecydowanie lepiej. Wracając do Ultramarines.
O fabule i scenariuszu
Dan Abnett, postać od pewnego czasu kultowa, za sprawą najpopularniejszego cyklu wh40k czyli "Duchów Gaunta". Pisarz rozpoznawalny i doświadczony. Naturalną rzeczą było iż to on zostanie przez Firmę wybrany na autora scenariusza. Wybrnął z zadania , dość zgrabnie. Można zarzucać, że jest prosto i zbyt przewidywalnie, że to film drogi ze szczątkowymi punktami akcji. Mi się w sumie podobało. Pierwsze skojarzenie z Inquisitorem jest oczywiste.
Przesadna, nieuzasadniona brutalność niektórych scen, powoduje ze filmu nie polecałbym najmłodszym na dobranoc. Moim zdaniem 13+ to minimum. Zdaje mi się, że prawie każdy wie lub domyśla się jak wygląda wnętrze głowy space marina, ale za to chętnie by zobaczył proces ekstrakcji progenoids czy innych równie cennych implantowanych bebechów.
"Gra" aktorów jest zdecydowanie najgorszym elementem tej produkcji.
Plastikowe komputerowe ludki niosą tyle emocji, że każda dłuższa wypowiedź po prostu usypia, tak więc fabuła nie może być przegadana. Mimika nie zachwyca. Chwilami jest przerysowania i zbyt ekspresyjna po to by w następnych scenach stać się oszczędną do przesady. Wygląda to tak jakby niektórym modelom poskąpiono systemu ruchu mięśni twarzy albo jakby część robili fachowcy a część oddano do animowania amatorom.
Momentami nie kanoniczność daje się we znaki. W przypadku powieści można przymknąć oko, zwalić na nieznającego realiów świata tłumacza, (co się nie zdarzało w przypadku Copernicusa), w komiksie a szczególnie filmie odbieganie od doskonale znanych fanom realiów świata jest po prostu nie pożądane. Subiektywnie Jestem fanem, ale nie pelikanem, który łyka jak leci wszystko co Abnett wymyśli.
SM posiadają na wyposażeniu podstawowym trzy magazynki. Jeden zapakowany do boltera i dwa przy pasie. Tyle fluff i teoria. To mało amunicji, ale SM służą do błyskawicznych przełamujących ataków, poza tym nigdy nie chybiają a każde trafienie zabija, wiec ta garść pestek to sporo. W filmie boltery walą jak szalone, łuski sypia się gradem wokół, lecz nikt nie przeładowuje. O detalach boltera i typach magazynków oraz amunicji można przeczytać w podręczniku do 3ed wh40k str. 60. W scenie z miotaczem ognia promethium ulatuje gazem z pojemnika. To drobiazgi ale osobiście mnie to drażni.
Muzyka / Udzwiekowienie
Muzyka, jakaś jest, dwa motywy nawet ciekawe, nalot thunderhawka i finałowa końcowa pod listę plac. Reszta jest ale nie wnosi wiele. Chóry które coś tam po "łacińsku" mruczą nie brzmią epicko. W scenach akcji nie zgrywa się i nie porywa to tak jak przy wzmiankowanych intrach do DoW`ów.
Ubolewam nad udźwiękowieniem. Ekwipunek Space Marinów wydaje się być wykonany z miękkiej gumy i po prostu nie hałasuje. W tle pobrzękują cicho jakieś blaszki, chrupie coś pod butami, broń strzela, pojazdy hałasują. Trochę jednak to wszystko za skromnie brzmi. Zdejmowanie i zakładanie hełmów następuje w ciszy lub co najwyżej w asyście szurania i jest czynnością rutynową porównywalną do nasuwania na czerep bejsbolówki. Drobna uwaga, głowy naszych bohaterów maja pewną unikatową magiczną zdolność, są większe bez hełmów. Dlaczego SM sapią i dostają zadyszki na schodach?
Projekty graficzne
Graficznie, postaci zaprojektowane zostały w unikalnym stylu. Niby realistycznie lecz stylizowane. Użyto szkiców wzorowanych na pracach Adriana Smitha, swoje dołożył Kopinski, niby jest dobrze. Trudno jednak nie uciec się do porównań ze znanymi modelami z wejściówek do gier Dawn of War 1 i 2. W sumie to powinno być klasę lepiej, bo to produkcje sprzed lat a nie jest. Mimo wszystko najnowsze przedstawienie SM pomimo wrodzonej drętwoty, może się podobać. Początkowo modele mocno mnie raziły, po chwili gdy się już opatrzą jest znośnie.
Miejscami bardzo ładne materiały i detale, miejscami bo w przeważającej większości ich jakość kładzie fatalne doświetlenie scen, szczególnie w pomieszczeniach, wtedy bardzo drażnią sztucznością. Modele jeszcze się jakoś bronią lecz najlepsze materiały i textury wyglądają płasko i mdło bez cieni.
Rodzyneczkiem jest rewelacyjnie wymodelowana i otexturowana postać kapelana. Pełen zachwyt! I kolejna kiszka system odpowiedzialny za ogień w większości nie daje rady.
Najsłabiej w tym wszystkim wypadają jednak dramatycznie słabe oczy. Wielki błąd bo powinny być potraktowane priorytetowo. Tak martwych i sztucznych nie widziałem w produkcjach CGI od lat.
Na osłodę dostajemy bardzo dopracowane, przepiękne kadry z Kapitanem na tle nieba. Posągowo ujęty zatopiony w przestrzeni. Cudne! Podobnych rewelacyjnych scen zdarza się jeszcze kilka. Niektóre zapierają dech, aż się prosi o plakat. Momentami wygląda to wręcz fotorealistyczne lecz wrażenie jak banka mydlana pęka gdy "ludki" zaczynają coś gadać lub się poruszą. Fatalna post-produkcja warstw z dymem, widać pośpiech, psuje to efekt.
Ciekawie wyglądają same twarze. Jeśli celem było ukazanie iż Space Marines to klony w rożnym stopniu zaawansowania wiekiem to udało się to idealnie udało.
Niestety oświetlenie znowu daje się we znaki, przez to starsi wyglądają jak trzy tygodniowe zombie, a młodsi noszą plastikowe maski. Animacja postaci miejscami i we fragmentach niezła w większości kuleje. Wyraźnie widać miejsca gdzie animator przechodził z motion capture "na ręczne" sterowanie. Bardzo niewiarygodnie potraktowana grawitacja.
Ubożuchna fizyka środowiska, podfuwają wprawdzie jakieś szmatki przy pieczęciach ale sztandar jest z pancernej blachy.
Podsumowanie
Jest to produkcja dla fanów cieszących się widokiem łażących marines. Fabularnie ujdzie, wizualnie niby też dobrze. Pytanie czy warto posiadać tę produkcje w kolekcji jest czysto retoryczne. Czy warto kupić? Tak, bo cena nie jest wygórowana, dobra sprzedaż rokuje następne produkcje. Obowiązkowe pudełko na półkę fana wh40k. Link do sklepu Po przemyśleniu dałbym oceniłbym to następująco:
- fabula 7/10
- projekty postaci i wykonanie 7/10
- animacja i gra aktorów 6/10
- muzyka 6/10
- udźwiękowienie 5/10
- subiektywne spełnienie oczekiwań fana 7/10
Labels: film, Games Workshop, ultramarines, Wh40k
1. Jaka brutalność jest "przesadna i nieuzasadniona" w 41 milenium? ;P
2. Zarzucanie niekanoniczności, ponieważ bohaterowie filmu akcji za dużo strzelają jest dość naciągane. Podobnie z promethium, niby czemu nie miało by ulatywać gazem/oparami? Nigdzie nie jest wyjaśnione jak ono się utlenia ;) Ponadto zarzucanie tego Abnettowi to błędny adres on jedynie napisał scenariusz, reżyserował to ktoś zupełnie inny.
3. Muzyka jest filmowa i moim zdaniem naprawdę niezła. Muzyka ta spełnia zupełnie inną funkcję niż ta w trailerach, ma ona być tłem i ilustracją ważniejszych scen a tą rolę spełnia znakomicie. W większości scen jest miłym brzęczeniem w tle a w kilku kluczowych scenach podkreśla patos.
4. Być może animowane ludki nie mają zbyt wielu emocji, ale moim zdaniem voice acting jest na wysokim poziomie. Zwraca uwagę zwłaszcza aptekarz, kapelan i kapitan a reszta trzyma poziom.
5. Zgadzam się z uwagami co do animacji, jednak uważam, że porównywanie jej nawet do trailerów z DoW2 jest dla tej produkcji trochę krzywdzące. Jakkolwiek bardzo bym chciał aby film ten miał odpowiedni budżet, jednak Codex to nie THQ i niestety nie stać ich na zrobienie takiego filmu. Podejrzewam zresztą, że wypuszczenie tego traileru to koszt porównywalny do kosztu całego "Ultramarines".
Tak więc moja ogólna ocena filmu to również 7/10, lecz dla fana 8/10. Pozostaje nam mieć nadzieję, że następny film będzie miał większy budżet i zainwestują go w animacje i udźwiękowienie :)
Widziałem Ultramarines tyle, ile widziałem, czyli po wierzchu i byle jak. Jednak z tego co widziałem, to wywnioskowałem jedno: nędza z biedą. Film wygląda jak przybiedne animacje o lalce Barbie sprzed trzech lat (a takowe niestety istnieją) czy też przydługa cut-scenka do strzelanki sprzed lat pięciu (no, może czterech - ale i tak zakładam że prerenderowana). Gonzo (chyba) z litości niezmiernie zawyżył ocenę (7/10 dla takiej kichy?!), mniej więcej dwukrotnie.
@Hakken
2 - K**wa, litości. Ultramarines to film wycelowany dla nerdów/geeków 40kowych, to ludzie którzy wiedzą że promethium to żel, a nie gaz.
3 - Ilustrować to dla mnie ta muzyka może co najwyżej epicką reklamę pasty do butów. Hakken, muzyka z DoWa jest przy tym majstersztykiem, muzyka z niskobudżetowych filmów typu Moon czy nawet (nawet!) kaszanek typu Transformers ma więcej ikry i sensu...
4 - Voice acting na wysokim poziomie? Widać, żeś hodowany na polskim lektorze w Bold & Beautiful ;)
A poważnie - to NIE jest voice acting na jakimkolwiek poziomie. Niestety :(
5 - Tak, pewnie tak. Prawdopodobnie trailer DoW2 miał budżet większy niż Ultramarines. Ale co z tego? Lepiej by było, żeby nie robili nic, niż taką kaszanę. Wolałbym obejrzeć 3 minuty za te same pieniądze, ale odpowiednio lepiej, niż taki syf (notabene 70+ minut to ani odcinek serialu, ani film - metraż zaiste przedziwny).
Odwołanie do Moon ma na celu pokazanie, że nawet straszliwie skąpiąc na produkcji (Duncan Jones koszmarnie sknerzył przy efektach specjalnych), można zatrudnić kogoś porządnego (Clint Mansell to nie przelewki).
Mimo wszystko czekałem na ten film, gdyż to pierwsza próba przeniesienia wh40k na wielki ekran.
Zalety filmu:
-pierwszy,
-nie o wyimaginowanych Blood Ravens,
-fajna muzyka i efekty dźwiękowe,(nie glosy aktorów);
Wady i bzdury filmowe:
-nie czuć zbroi marinsów, jest z super lekkiego plastiku - biegają zwiewnie jak wykastrowane Eldary i pękają od byle bolterka, który strzela w najtwardszy punkt zbroi;
-dialogi w stylu: Czemu strzelales? Widziałem coś! Nie nie widziałeś. Widziałem! Powiem ci co widziałeś - nico!
-Demon to wygląda jak z Diablo II;
-marines chaosu to debile co umieją szczerzyć kły;
-NAJGORSZA JEST FINAŁOWA POTYCZKA - w Demonicznego Księcia z Bajki strzelano, wbijano flagę jak włócznię, cięto piłomieczem, a przestraszył się ciosu z plastikowego kasku, tak go ogłuszył, że się skrył ze strachu;
Tego nie jestem do końca pewien, ale zdaje się, że na misję krążownikiem liniowym (których ultramarines posiadają mniej więcej 8) albo lekkim okrętem (12). Nieważne czym, ważne ile tego mają to co za Debil Stoi na czele zakonu i wysyła statek w podróż przez spacznię (może wieloletnią) na jakąś 1 planetkę bo im się alarm włączył. A z ponad 1000 dostępnych ludzi wysyła Kapitana Pajaca, Medyka, Veterana i bandę 9 prawiczków (pierwsza misja po byciu zwiadowcami). Co on robi? - wysyła 1/3 grupy przedszkolnej z opiekunami w luksusowej limuzynie na wycieczkę do okoła świata?
Ten Film to DNOOOOOOOOO, nawet firma Relic i THQ mniej potrafi zwalić klimat warhammera w DoW'ie 2.