piątek, 7 marca 2014
Jakiś czas temu zacząłem pogrywki z młodymi w Fallouta:Warfare, jako że granie proxami fajne nie jest postanowiłem zmontować kilku ghouli. Bitsy kupione za grosze u Faberów dostarczyły ciałek i większości kończyn, brakowało niestety główek, ale jakoś sobie poradziłem. Macki i dziwna głowa to części z MaxMini, czaszki nie wiem bo przemieszały mi się w pudełku. Szkielety były gołe co źle wyglądało, w końcu to miały być ghoule a nie zombie czy szkieletory. Trzeba było je czymś oblepić. I zaczęły się schody. Na nieszczęście pierwsze co nawinęło mi się pod rękę był Liquid Green Stuff. Kiedyś, bez większych sukcesów, łatałem tym dziury w żywicowych odlewach. Pomyślałem że nałożone grubo da fajny efekt. Wyglądało dobrze do póki nie wyschło, ostatecznie nie dodając prawie nic do grubości. Nędza jakaś. W końcu wkurzony, wyciągnąłem szpachlę Tamiyi i zrobiło się ciut lepiej. Czachy miały puste oczodoły co psuło efekt, więc dodałem gałki z kulko-ziaren, które wyprułem z filtra do wody. Kiedyś tam do orkowych pojazdów robiłem z nich nity, fajna sprawa.
Druga muka to podkład, którego użyłem, do tej pory sprawdzał się wyśmienicie, dawał jasnoszary matowy drobny nalot, który świetnie przyjmował farbę, lecz tym razem sypnął jakimś piaskiem choć dobrze wybełtałem puszkę. Ludki dostały koszmarnego ziarna, które dodatkowo uwydatnił lakier zabezpieczający. Ech, pocieszam się, że to ludki do luźnego grania i nie ma jakiegoś ciśnienia na jakość. Malowanie to podkład z foundacyjnych citadelek, plus washe różne i podłużne głównie Gryphon Sepia i Devlan Mud.
Fabularnie to załoga ruskiego okrętu podwodnego, stąd pasiaste koszulki. Garść fotek na koniec.
Labels: efekty modelarskie, Fallout