wtorek, 10 czerwca 2008
Fantasy Flight przedstawia mini tutorial traktujący o malowaniu ich pionków (figurek ?) do gier. Na pierwszy ogień poszedł smok z Descenta.
Wtrące od siebie.
Figurko podobne produkty FFG do gier są krzywe, z przykurczami z byle jakiego plastiku do tego pokryte sporą ilością nadlewków. Przy odrobinie zapału i paru godzin pracy z nożykiem, suszarką i zestawem drutów większość ludków, prawdopodobnie, da się doprowadzić do stanu przed malarskiego.
Idąc dalej tym tokiem myślowym, wychodzi na to, że niebawem ludzie będą kupować pre-painty i godzinami je doprowadzać do używalności, konwertując i czyszcząc z farby po to by je na koniec artystycznie pomalować. Games Workshop działa jednak w drugą stronę, prawdziwe ludki należy doprowadzić do poziomu pre-paintow malując je masowo nowymi washami i rozpylaczem o kształcie flamera.
Parę dni temu odwiedziłem w poszukiwaniu tanich farb Vallejo, lokalny chomiczówkowy sklepik modelarski. Wpadły mi w oczy malowane pojazdy w 1:72. Wybór spory, ceny przystępne. Sprzedawca chwalił, że towar idzie dobrze, że dzieci kupują bo nie trzeba sklejać a starsi kupują dla kolekcji i cieszą się że dobrze pomalowane. W pierwszej chwili zgroza, jak można kupić sklejony i pomalowany przez maszyny czołg i postawić w gablocie?. Zafrapowała mnie ta myśl. Cena malowanego firmowo czołgu jest tylko niewiele wyższa od gołego, kolekcjonerom odpada cała ta mozolna praca, której i tak naprawdę nigdy nie lubili, młodzi zaś wchodzący w świat modelarski pójdą na łatwiznę i kupią pomalowany albo wogóle nic nie kupią, bo się nie wkręcą w calą tę zabawę. Z czasem masówka i pre-painty zaleją świat. Paradoks gumoludka?
Jeszcze pare lat i starym wyjadaczom pozostanie tylko przerabianie i przemalowywanie gumoludkow przeciez nikt "normalny" nie bedzie chcial poswiecic swojego czasu i energi na zamiane kupki czesci w miniaturowe dzielo sztuki